poniedziałek, 29 października 2012

26 październik - San Francisco i Six Flags

Dziś mieliśmy w planach dużo rozrywki - postanowiliśmy na cały dzień pojechać do lunaparku - Six Flags. Oczywiście "wszystko było dopięte na ostatni guzik" czyli po omacku. Co prawda bilety kupiliśmy wcześniej w internecie i nawet (o dziwo) je wydrukowaliśmy. Jednak gdy zajechaliśmy na miejsce - o 10:00 rano - okazało się, że otwarte jest dopiero od 16:00.
W związku z tym, że byliśmy o kilka (ok. 50) kilometrów od miasta musieliśmy ten czas wykorzystać na zwiedzanie.
Od tego momentu nie będę już subiektywna, bo całkowicie zakochałam się w San Francisco. Uważam, że jest to najpiękniejsze miasto w Stanach (biorąc pod uwagę Nowy Jork, Chicago i Los Angeles) i z całą pewnością jeszcze tu wrócę!
Panorama miasta cudowna, Golden Gate niesamowity, Alcatraz z oddali zachwycające. Nie starczy mi przymiotników by to opisać, więc chyba już skończę. Po kilku godzinach tam i przejechaniu przez całe San Francisco ruszyliśmy w stronę wesołego miasteczka.
Z oddali wydawało się niewielkie, a rollercoastery nie porażały wysokością.
Na szczęście się miło rozczarowaliśmy. 6 Flags okazało się ogromne i nawet najbardziej odważni mogą tam znaleźć coś dla siebie.
Do wymiataczy, czyli osób które zaliczyły najwięcej atrakcji i niczego się nie bały można zaliczyć mnie i Żane. Radka interesowały tylko największe rollercoastery, Dawid prawie dotrzymywał nam kroku, Michu źle się poczuł gdy go mocno zakręciło, ale to nie przeszkadzało mu twardo podchodzić po kilka razy do swojej ulubionej atrakcji. Co do Marcina to jego lęk wysokości dał o sobie znać, ale sinozielony jeździł dalej.
Był występ delfinów, domy strachów i inne atrakcje, a wszystko było ustrojone na zbliżające się Halloween. Niestety baliśmy się o aparaty i nie mamy zdjęć z lunaparku :/ Wstawiamy fotki znalezione gdzieś w necie.
Po 6 godzinach tam byliśmy wykończeni, w hostelu wszyscy zasnęli w mgnieniu oka.





























 






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz