Wschodu słońca nad Wielkim Kanionem nie mogliśmy przegapić. Mimo, że było wtedy bardzo zimno, siedzieliśmy tam dość długo - obiecaliśmy sobie, że w tym jednym miejscu naszej podróży nie będziemy się spieszyć.
Po śniadaniu na parkingu wybraliśmy się na wycieczkę w dół kanionu. Schodziło się szybko i przyjemnie. Marcin dużo marudził i stwierdziliśmy, że jego ulubiony sposób zwiedzania to bierny, przez szybę samochodu. Każdy mijany po drodze turysta uśmiechał się do nas i mówił miłe słowo. Gdy robiliśmy przystanki od razu padało pytanie o to skąd jesteśmy i na jak długo przyjechaliśmy. Amerykanie to bardzo pogodni i uprzejmi ludzie. Zawsze chętnie pomogą i (przede wszystkim) zrobią zdjęcie! :) Po kilku godzinach wędrówki po górach zwiedziliśmy jeszcze kolejne punkty widokowe. Późnym popołudniem ruszyliśmy przed siebie. Wielki Kanion powinien zobaczyć każdy.
Po drodze zauważyliśmy znak wskazujący kierunek na Route 66. W końcu jechaliśmy najsłynniejszą drogą w USA. Natrafiliśmy na miasteczko, w którym czas się zatrzymał. Dawid oświadczył się plastikowej Marlin Monroe, a Michu kupił starego Cadillaca (kontener jest już w drodze do Polski).
Jechaliśmy dalej, po raz kolejny w stronę zachodzącego słońca...
PS. Radek pozdrawia właścicielkę spinki..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz