wtorek, 2 lutego 2016

1 i 2 luty Manila i dzień po Manili

Lot z Dubaju do Manili trwał 9 godzin. Na szczęście samolot był duży, a leciało niewiele osób, dlatego każdy z nas miał dla siebie trzy siedzenia i wygodnie się wyspał.
Już w samolocie wiedziałam, że mam problem i będę musiała szukać lekarza. Nie będę opisywać szczegółów, ale chodziło o pozostałość po pęcherzu na stopie (Dubaj ogromny, dużo chodziliśmy!), bolało bardzo i wiedziałam że będzie trzeba to przeciąć. Gdy tylko zobaczyłam na lotnisku lekarza, spytałam co on na to. Powiedział, że pewnie boli i będzie trzeba przeciąć. Przeciął, wypisał recepty i z uśmiechem zapewnił, że do wody mogę wchodzić! Udało się, kolejna sytuacja opanowana.
Pojechaliśmy do hotelu, do pokoju bez okna - ale to tylko jedna noc. Już po drodze widać było, że wszystkie blogi, które opisują Manile nie kłamią. Jest tu brudno, mnóstwo biednych ludzi, dzieci biegają na boso po ulicy, koguty przywiązane są do opon ( Filipińczycy uwielbiają walki kogutów). Ale jest też przede wszystkim bezpiecznie. Nikt Cię nie zaczepia, nie są nachalni i raczej przyjaźnie i z uśmiechem traktują turystów. Manila to miasto składające się z 12 różnych miast, w którym żyje prawie tyle ludzi co w Polsce. Zapytani o drogę bardzo chcieliby pomóc (wszyscy tu mówią po angielsku), ale nie mają pojęcia gdzie znajduje się dana ulica, nawet jeśli jest to blisko - miasto jest tak wielkie.
W Manili nie ma raczej żadnych atrakcji, więc zaplanowałam 8 kilometrowy spacer po okolicy. W związku z moją stopą skończyło się na 2 kilometrach i złapaniu tricykla. Jest to pojazd składający się z połączenia motoru z blaszaną puszką. Do puszki zamieściliśmy się w trzech i było ciasno. Filipińczycy wchodzą tam w pięciu. Zabawa była przednia. Pan kierowca wysadził nas pod knajpą o której było dużo dobrego w internecie - słynie z owoców morza. Okazało się że to restauracja na wysokim poziomie, białe obrusy i te sprawy a my w japonkach i tshirtach nie pierwszej świeżości. Pani powiedziała "no problem" i weszliśmy. Trzech kelnerów obok nas, jeden nalewa wodę, drugi herbatę, trzeci przynosi orzeszki. Już wtedy wiedzieliśmy, że po zobaczeniu rachunku się nie pozbieramy i do końca wyjazdu będziemy jeść tylko wodę. Trudno, zamówić coś trzeba. Jedzenie było pyszne, a rachunek na koniec - 16 zł od osoby! Witajcie Filipiny!
Wieczorem nastąpiło oficjalne otwarcie pierwszej butelki rumu ( najpopularniejszy alkohol tutaj - 8 zł za 1 litr) i wypiliśmy drinka za dziewczyny w Polsce czyli małą Igę która urodziła się tego dnia, za Olę, która skończyła 30 lat, no i za to że to dopiero początek naszych wakacji!
Rano po śniadaniu pojechaliśmy na lotnisko, skąd mieliśmy lot do Cebu. To już 4 lot w ciągu pięciu dni. Mimo, że uwielbiam podróże wszelakie, począwszy od samochodu, po autobus, pociąg i oczywiście samolot - to trochę dużo. Fajnie będzie nigdzie nie lecieć przez chwilę.
Z Cebu wsiedliśmy w prom, którym dopłynęliśmy na Bohol. Kupiliśmy najtańsze bilety czyli takie na zewnątrz, żeby podziwiać widoki. Po godzinie czekania na prom zrobiło się całkowicie ciemno i tyle byłoby z pięknych widoków. No i najważniejsze - od kiedy wylądowaliśmy - pada deszcz! Pozostaje nam tylko czekać na lepszą pogodę i kupić rum (8 zł za litr).





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz