Śniadanie zjedliśmy na dachu naszego hostelu, można się do tego bardzo szybko przyzwyczaić. Dziś mieliśmy w planach 10 km spacer po Starym Mieście. Na początku zaatakowaliśmy sklepy z pamiątkami (odpowiedniki polskich "Wszystko za 2 zł"), ale postanowiliśmy że czas na większe zakupy będzie jutro.
Zobaczyliśmy bardzo charakterystyczny dla Szanghaju domek na środku jeziora - jest to Herbaciarnia, do której prowadzi zygzakowaty Most Dziewięciu Zakrętów. Wolnym krokiem, niesieni przez tłum chińskich turystów, przeszliśmy cały mostek.
Następnie był urokliwy park, gdzie szanghajscy emeryci grali w szanghajskie warcaby.
No i Bund, czyli 1,5 km promenada nad brzegiem rzeki, gdzie widoczna jest panorama nowej części miasta. Przeszliśmy też Ulicą Nankińską, jedną z największych na świecie ulic handlowych, dosyć mocno przypominającą 5th Avenue. Byliśmy dość zmęczeni, nadchodził wieczór, więc ruszyliśmy w stronę hostelu.
Dojechał do nas Roland, który na dziś wieczór zaplanował nam wiele atrakcji. Najważniejsze dla mnie - obiecał nam pyszne jedzenie. I obietnicę spełnił. Było bardzo bardzo dobrze! Roland uświadomił nam, że mieliśmy pecha, bo jedzenie w Chinach jest naprawdę dobre. Był nawet kurczak słodko-kwaśny o którym marzyłam od 3 tygodni.
A później, tak jak obiecał zabrał nas na imprezę, której najlepszym podsumowaniem będzie: "Co się zdarzyło w Szanghaju, zostaje w Szanghaju".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz