Po 56 godzinach w podróży o godzinie 16:11 dotarliśmy do celu. Byliśmy w Chengdu.
Dość długo szukaliśmy hostelu. Po dotarciu każdy po niezliczonej ilości godzin wziął upragniony prysznic. Wyszliśmy szybko na miasto, aby coś zjeść i drugi dzień z rzędu wybraliśmy się do KFC. Po obiedzie poszliśmy na spacer. Dzielnica w której mieliśmy hostel dosyć przerażała. Zgromadzili się tam chyba wszyscy mieszkańcy Chin, jeżdżący na wszystkich skuterach jakie są na świecie. Ogólny armagedon. Wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy w inną część miasta, polecaną przez przewodnik. Tam było ładnie. Panorama mini Manhattanu, nowe wieżowce, duży park, w którym posiedzieliśmy przy piwku. Później zaczęliśmy szukać najładniejszej ulicy w mieście (również polecanej przez przewodnik). Długo nam to zajęło. Nikt nie wiedział o co chodzi, gdy pokazywaliśmy to na mapie, a gdy już ktoś coś wiedział to tłumaczył nam to po chińsku, więc wtedy my nie wiedzieliśmy o co chodzi. Ale trafiliśmy. Uliczka faktycznie była ładna i klimatyczna. Spędziliśmy tam trochę czasu, czuliśmy się jak na wakacjach, nie trzeba było się spieszyć.
PS. Ciekawostka. Jedzenie w Chinach. Jak do tej pory szału nie ma. Najlepsza chińszczyzna jaką jadłam to ta w Polsce. Cieszyłam się na 3 tygodnie pysznego jedzenia, ale jak na razie trochę się zawiodłam. Szkoda, bo bardzo lubię jeść. Inni chyba trochę podzielają moje zdanie, bo od 3 dni żywimy się w KFC. Może południe Chin to zmieni..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz