środa, 22 października 2014

Zakończenie.

Dwa tygodnie po powrocie kończymy relację z Chin.
Niechętnie wróciliśmy do rzeczywistości. Za oknem ciemno i zimno, więc prawie już zapomnieliśmy o wakacjach. Ale dobrze czasem trochę powspominać.
W Chinach byliśmy równe 3 tygodnie. Bilety do Pekinu i powrotne z Szanghaju kupiliśmy już w styczniu. Następnie kilka przewodników, słownik polsko - chiński i zaczęło się. Prawdę mówiąc przez 8 miesięcy nie zrobiliśmy prawie nic w sprawie przygotowań, ale za to od sierpnia ci co mieli tylko chwilę czasu siadali przed komputerem i obłożeni przewodnikami planowali podróż.

Podsumowanie:
  • nasza trasa: Pekin, Mur Chiński, Klasztor Szaolin, Armia Terakotowa w Xian, Tybet, Pandy w Chengdu, Yangshuo, Góry Danxia (!), Góry Tianmen i Szanghaj
  • przejechaliśmy pociągami ponad 11 tys. km
  • w pociągach spędziliśmy dokładnie 137 godzin i 30 minut, czyli 5 i pół dnia
  • zjedliśmy trochę ryżu (umiejętność jedzenia pałeczkami - bezcenna) , trochę więcej makaronu, mięso z jaka, marakuje, tofu, palermo (rodzaj pomelo) ale psa nie znaleźliśmy
  • jedyne słowo, którego nauczyliśmy się przez 3 tygodnie to xiexie (dziękuję)
  • Chińczycy nie mówią po angielsku, nie akceptują kart kredytowych innych niż rodzime, mają zablokowane takie portale jak Facebook czy Gmail, biali ludzie są dla nich ciekawostką
  • Tybet jest całkowicie inny niż reszta Chin
Chiny na nas wszystkich zrobiły wrażenie i każdy utwierdził się w przekonaniu, że uwielbia podróżować.

Na koniec bardzo dziękujemy Rolandowi za niesamowity Szanghaj - opiekuj się tygrysem.























wtorek, 14 października 2014

7 październik - Szanghaj

Po ciężkim poranku próbowaliśmy wykrzesać z siebie choć trochę sił na ostatni dzień zwiedzania. W planach mieliśmy nową część miasta, a konkretnie jeden wieżowiec znany ze szklanej podłogi na szczycie. Roland dał nam dobrą radę. Podpowiedział, że wystarczy wjechać windą na 91 piętro, gdzie znajduje się restauracja i kupić drinka, dzięki czemu uniknie się płacenia za wstęp na taras widokowy, który swoją drogą był strasznie drogi. Co prawda nie było szklanej podłogi, ale widok był prawie identyczny. Panorama Szanghaju niesamowita!
Na dzisiejszy dzień zostawiliśmy sobie też zakup pamiątek. A że wstawało się ciężko, chodziło się wolno, panorama Szanghaju taka niesamowita - została nam tylko godzina na zakupy. Poszliśmy do ogromnej hali, gdzie było wszystko co chińskie, czyli wszystko. Rzuciliśmy się na pałeczki, magnesy, zegarki i inne piękne rzeczy. O wszystko trzeba było się targować. Oni mówią 200, my mówimy 20. I tak przez godzinę. Każdy coś kupił mniej lub jeszcze mniej ładnego, ale z pustymi rękoma do domu nie zajedziemy!
Ostatnia kolacja z Rolandem (równie pyszna jak wczoraj) i wielka chwila - przekazanie tygrysa. Postanowiliśmy, że zostanie on w Szanghaju, z Rolandem, ponieważ jest to tygrys chiński i nie byłby szczęśliwy w Polsce. Zresztą od razu się polubili, a Roland obiecał że tygrys jeszcze niejedno w życiu zobaczy.
Taksówka na lotnisko, odprawa i o 1:00 w nocy wsiedliśmy w samolot do Doha. 9:30 godziny do Doha, 3 godziny na lotnisku, 7:30 godziny do Warszawy. Szybki obiad i zgranie fotek w Warszawie i 5 godzin w Polskim Busie (uwielbiam podróżować!) 
Dotarliśmy do Wrocławia. Na dworcu czekali na nas Domi, Ela, Maniek, Radziu i Marcinek. Dziękujemy!





















poniedziałek, 13 października 2014

6 październik - Szanghaj

Śniadanie zjedliśmy na dachu naszego hostelu, można się do tego bardzo szybko przyzwyczaić. Dziś mieliśmy w planach 10 km spacer po Starym Mieście. Na początku zaatakowaliśmy sklepy z pamiątkami (odpowiedniki polskich "Wszystko za 2 zł"), ale postanowiliśmy że czas na większe zakupy będzie jutro.
Zobaczyliśmy bardzo charakterystyczny dla Szanghaju domek na środku jeziora - jest to Herbaciarnia, do której prowadzi zygzakowaty Most Dziewięciu Zakrętów. Wolnym krokiem, niesieni przez tłum chińskich turystów, przeszliśmy cały mostek.
Następnie był urokliwy park, gdzie szanghajscy emeryci grali w szanghajskie warcaby.
No i Bund, czyli 1,5 km promenada nad brzegiem rzeki, gdzie widoczna jest panorama nowej części miasta. Przeszliśmy też Ulicą Nankińską, jedną z największych na świecie ulic handlowych, dosyć mocno przypominającą 5th Avenue. Byliśmy dość zmęczeni, nadchodził wieczór, więc ruszyliśmy w stronę hostelu.
Dojechał do nas Roland, który na dziś wieczór zaplanował nam wiele atrakcji. Najważniejsze dla mnie - obiecał nam pyszne jedzenie. I obietnicę spełnił. Było bardzo bardzo dobrze! Roland uświadomił nam, że mieliśmy pecha, bo jedzenie w Chinach jest naprawdę dobre. Był nawet kurczak słodko-kwaśny o którym marzyłam od 3 tygodni.
A później, tak jak obiecał zabrał nas na imprezę, której najlepszym podsumowaniem będzie: "Co się zdarzyło w Szanghaju, zostaje w Szanghaju".