Nie musieliśmy się dziś spieszyć, przynajmniej tak nam się wydawało. Wyspaliśmy się dobrze, każdy po raz kolejny wziął prysznic i poszliśmy na wypasione amerykańskie śniadanie - jajka, bekon, tosty i kawę. Przypadek sprawił, że obok przechodziła para Polaków, która tak jak my wybierała się na Armię. Uczepiliśmy się ich i bardzo szybko autobusem dotarliśmy na miejsce.
Obiekt okazał się ogromny, a my mieliśmy mało czasu. Terakotowi żołnierze zrobili na nas duże wrażenie. Pilnują cesarza, którego grobowiec jest 1,5 km dalej. Każdy z nich ma zupełnie inny wyraz twarzy, natomiast kształt korpusu zależy od stopnia jaki miało się w armii. Ciekawe jest to, że zostało to odkryte dopiero kilkadziesiąt lat temu.
Zwiedziliśmy wszystko szybko, zakupiliśmy po małym żołnierzyku i pobiegliśmy na autobus do miasta.
Dotarliśmy do hostelu po bagaże, zjedliśmy pyszny posiłek w podejrzanym miejscu (im brudniejsze i bardziej podejrzane miejsce tym, jedzenie jest lepsze) i pojechaliśmy pojazdem zwanym tuk tuk na stację kolejową. Podróż tuk tukiem mroziła krew w żyłach i odbywała się wbrew jakimkolwiek zasadom ruchu drogowego.
Dotarliśmy na dworzec kolejowy. Przed nami ukazał się widok tysięcy Chińczyków czekających na swój pociąg. Było inaczej niż dotychczas, rzadko się uśmiechali, nawet na widok tygrysa. Usiedliśmy na podłodze wokół swoich bagaży i czekaliśmy na pociąg. Znowu mieliśmy dwa trzypiętrowe łóżka obok siebie i ośmiogodzinną podróż w nocy do miejscowości Xining w której nie ma nic.
PS. Ciekawostka. Kwestia jedzenia pałeczkami. Już przy pierwszym posiłku w Chinach zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Dostaliśmy pałeczki, nie było szans na sztućce. Musieliśmy sobie poradzić, idzie nam już całkiem nieźle. Wniosek jest taki że umiejętność jedzenia pałeczkami jest wprost proporcjonalna do wielkości uczucia głodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz