Dzień był prawie w całości poświęcony na San Francisco, czyli miasto
znane z mostu Golden Gate, więzienia Alcatraz, krętych i pochyłych ulic i
uliczek, oldschoolowych kolejek szynowych i jak się okazało malowideł
na ścianach.
Wczoraj byliśmy na Golden Gate, więc dziś zaczęliśmy od
najsławniejszej krętej uliczki w mieście, którą charakteryzuje spore
nachylenie. Niespodzianką był pierwszy otrzymany w Stanach mandat za złe
parkowanie (jak się po fakcie okazało - postawiliśmy auto przy
hydrancie).
Pózniej był spacer po ulicach San Francisco, gdzie mijały
nas kolejki znane z serialu "Pełna chata". Domy i budynki też były jak z
filmu, wszystkie piękne, jasne i zadbane. Zrobiliśmy sobie z Michem
zdjęcie na schodach domu, który w niedalekiej przyszłości z pewnością
kupimy.
Kolejną atrakcją było Chinatown, przez które przebrnęliśmy migiem. Mieliśmy dziś (jak zawsze) mało czasu.
No
i w końcu nadeszła chwila kiedy miało spełnić się moje i Żany marzenie.
Od czasu kiedy zrodził się pomysł wycieczki do Stanów wiedziałyśmy, że
zwiedzenie opuszczonego więzienia Alcatraz, położonoego na wyspie będzie
obowiązkowe! Wybrali się z nami Dawid i Radek. Aparaty w gotowości,
zarumienione i szcześliwe buzie, emocje sięgały zenitu i... przy kasie
biletowej okazało się, że kolejne wolne miejsca na prom są dopiero w
poniedziałek. Myślę, że żal i smutek z tego powodu jest idealnie
widoczny na zdjęciach. Po długim ubolewaniu stwierdziłam, że to kolejny
powód by wrócić do San Francisco!
Na otarcie łez chłopcy zabrali nas do sklepu czekoladowego, gdzie mogłybyśmy zostawić nawet swoje ostatnie pieniądze.
Gdy dołączyli do nas Michał i Marcin zjedliśmy obiad w postaci owoców morza w bardzo przyjemnej budce przy brzegu.
Musieliśmy
się powoli zbierać, w końcu późnym wieczorem zaplanowany był odlot do
Nowego Jorku. Lotnisko mieliśmy z miasta położonego niedaleko - San
Jose. Nadszedł dla nas bardzo ciężki moment - trzeba było oddać nasz
ukochany samochód do wypożyczalni. Wcześniej nastąpiło wielkie
przepakowanie na parkingu supermarketu - wyglądaliśmy dość komicznie z
ciuchami, butami i kosmetykami rozrzuconymi na ulicy. Ledwo dopięliśmy
plecaki, ale się udało.
O godzinie 22:50 wsiedliśmy w samolot do
Nowego Jorku, a z Polski dochodziły do nas pierwsze smsy z informacją o
zbliżającym się do Stanów huraganie...
no cudnie:) pozdrawiam ekipę z Polskiego Busa;)
OdpowiedzUsuńo ja Cię!~ Ale super że się odezwałaś. Mam nadzieję, że nie zszargaliśmy Ci nerwów podczas podróży ;) Pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńszarganie nerwów przez takich podróżników zawsze spoko!:D
OdpowiedzUsuń