Ten dzień opiszę
osobno, bo był to najciekawszy dzień jaki podarowała nam Sandy.
Zaczęło się od tego,
że Victor zabrał nas do 5 Pointz, czyli miejsca gdzie na ogromnej powierzchni
ścian starych fabryk znajduje się graffiti. Każdego roku przyjeżdżają tam
artyści z całego świata i przemalowują wszystko od nowa. Michu dołożył tam
swoje „3 grosze”.
Następnie wybraliśmy
się na długi spacer po Long Island, aż do mieszkania mamy Victora. Wjechaliśmy
na dach tego budynku skąd (całkowicie za darmo) mogliśmy oglądać panoramę
Manhattanu.
Przez cały dzień
obserwowaliśmy przebrane dzieci, wchodzące do sklepów, gdzie ekspedientki
wrzucały im do toreb garść cukierków. Im bliżej wieczora tym częściej pojawiali
się równie zabawnie przebrani dorośli. Domy ustrojone pajęczynami, dynie na
każdym parapecie, kościotrupy zawieszone na płotach – dało się odczuć że Amerykanie
uwielbiają Halloween.
Wieczorem wybraliśmy
się na imprezę. Zapoznaliśmy kilkoro przebranych ludzi z którymi spędziliśmy
cały wieczór. Bardzo
entuzjastycznie zareagowali na wiadomość, że to nasze pierwsze Halloween w
Stanach i zaproponowali nam wspólną zabawę. Dla nich ta noc była jak dla nas
Sylwester – wszędzie się coś działo. Głośna muzyka, dużo alkoholu i impreza do
białego rana. Wróciliśmy dość późno i w bardzo dobrych humorach.
Marcin znalazł
toster w drodze do hostelu – tęskni za nim do dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz