Nieświadomi
informacji przekazywanych przez polską telewizję, noc przespaliśmy bardzo
spokojnie. Otworzyliśmy oczy w momencie kiedy w kraju była 13:00 i nasze
rodziny zaczynały się bardzo denerwować. Na swoim telefonie miałam już
najważniejszą informację - nasz lot był oficjalnie odwołany.
Pierwszym naszym
krokiem była próba połączenia się z Lotem i ustalenia kiedy w takim razie
możemy wrócić do domów. Mieliśmy do wyboru dwie opcje - dzień później lub w
sobotę (czyli przed nami byłoby 5 kolejnych nocy w NYC). Po krótkim
namyśle postanowiliśmy nie ryzykować - zostajemy!
Druga rzecz wydaje
się dość logiczna - zadzwonić do konsulatu RP z pytaniem czy może jest
zorganizowana jakaś pomoc dla takich osób jak my. Wchodzimy na stronę w
poszukiwaniu numeru, a tam informacja - konsulat nieczynny, no bo huragan!
Powoli docierało do
nas, że jesteśmy zdani tylko na siebie (i na przelewy bankowe z Polski).
Szukaliśmy noclegu, a wiadomo już, że w Nowym Jorku nie jest to proste.
W tym momencie należy
przedstawić Victora. Historia jest zabawna. Dawid poszedł zapalić, podszedł do
niego obcy facet, który poprosił o papierosa. Dawid opowiedział szybko naszą
historię i sytuację w której się znaleźliśmy. Victor (z pochodzenia Japończyk,
od 12 lat mieszkający w USA) momentalnie zaangażował się w poszukiwania noclegu dla nas. Skończyło się na tym, że na szczęście Radek załatwił dwie następne noce w
tym samym hostelu. Było to jedyne wyjście, ponieważ komunikacja miejska już nie
działała, a po godzinie 15:00 był zakaz wychodzenia z domów. Victor natomiast
znalazł nam tańszy nocleg na kolejne 3 dni, aż do soboty.
Gdy już wiedzieliśmy
że wakacje nam się przedłużą, gdy każdy powiadomił pracodawcę o kolejnych
dniach urlopu i wiedzieliśmy, że mamy gdzie spać - wybraliśmy się na obiad i
zakupy żywnościowe - trzeba było zaopatrzyć się w suchy prowiant i napoje by
jakoś przetrwać w zamknięciu.
Po powrocie zaczął
się nasz pierwszy podczas całej podróży prawdziwy odpoczynek - nie musieliśmy
się nigdzie spieszyć i nigdzie jechać. Podczas gdy nasi bliscy byli przerażeni
naszą sytuacją, my graliśmy w ping-ponga i w karty. Wyciągnęłam nawet
(nietknięte przez 3 tygodnie) książki, by poczytać. Dzień upłynął na powolnym
oczekiwaniu na apogeum huraganu, ciągłym kontakcie z Polską i odpisywaniem na
wiadomości od znajomych, że jesteśmy bezpieczni.
Gdy wiał już bardzo
silny wiatr, odwiedził nas nasz nowy przyjaciel. Wpadł tylko na chwilę, by
przynieś nam wielką torbę z jedzeniem, herbatą, kawą i alkoholami - byliśmy w
szoku, że można być tak bezinteresownym!
O godzinie 20:00
wszyscy usiedliśmy przed oknem, by zobaczyć apogeum Sandy. Marcin wybiegł na zewnątrz by robić zdjęcia. Zbyt wiele uchwycić
się nie dało. Co prawda wiało, ulice były prawie puste, często można było
zobaczyć przejeżdżający radiowóz, ale nic nie fruwało, fala nie szła, domy
stały jak stały. Nie da się ukryć - huragan ominął obszar przed naszym oknem.
Poszliśmy spać późno,
nieświadomi zniszczeń jakie dokonały się bardzo blisko nas.
PS. Chciałam
oficjalnie podziękować mojemu bratu za to że poświęcił cały dzień na telefonach
do naszych linii lotniczych i naszej firmy ubezpieczeniowej (polisę mieliśmy
ważną tylko do końca października). Oprócz tego był w bezustannym kontakcie z
nami. Myślał o sprawach, które nie przychodzą do głowy osobom wędrującym po
Stanach "po omacku". Zabawna była sytuacja, gdy ktoś z nas zadał
głośno pytanie "ciekawe do kiedy będzie nieczynne metro?" W tej samej
sekundzie dostaję maila od brata w którym jest napisane "Metro nie będzie
działać do piątku".
Dziękujemy! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz