Ostatnich kilka dni w
Nowym Jorku, podarowanych nam przez huragan, spędziliśmy z Victorem.
Gdy w końcu mogliśmy
bezpiecznie opuścić hostel, wyszliśmy na zewnątrz i ocenialiśmy straty
wyrządzone przez Sandy. Obok nas zawaliła się ściana budynku, prosto na stojący
przy drodze samochód. W naszej dzielnicy spłonęło też 80 domów, ale tą
informację przeczytaliśmy w internecie. My na szczęście wyszliśmy cało z kataklizmu,
który nawiedził Nowy Jork.
Victor zabrał nas
przez te dni m.in. do American Museum of Natural History. Oprowadzał nas po
miejscach mało znanych z przewodników, do których sami byśmy nie dotarli. Byliśmy
też w firmie jego brata zajmującej się rzeźbą w lodzie. Było ciekawie, lodu do
drinków nie zabrakło. Pojechaliśmy razem na Manhattan. Dzięki temu, że nastąpił
paraliż metra, wszystkie bilety na pociągi i autobusy były za darmo, więc wykorzystaliśmy
to na 100%. Pierwszy raz w ciągu naszej podróży nikt nie musiał patrzeć w mapę.
Victor prowadził nas „za rękę” po ulicach i alejach w obu dzielnicach miasta. W
podziękowaniu za poświęcony nam czas daliśmy mu naszą koszulkę z podpisami i
zabraliśmy go na kolację do knajpki z szafą grającą, cudownymi plakatami i
dużymi hamburgerami. On zamówił sałatkę.
Dni upływały na bezstresowym
i powolnym zwiedzaniu, a wieczory spędzaliśmy w amerykańskich pubach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz