Jesteśmy w Mirissa. Małe miasteczko położone nad oceanem. Od dziś plaża, woda i deszcz. To ostatnie nie przeszkadza naszym dzieciom, które od rana ruszyły na plażę i nie zamierzają się z niej ruszać. Przez cały dzień pogoda raczej nie rozpieszcza, czasem pada, czasem nie pada, ale słońca nie widać cały dzień. Robimy sobie przerwę na zakupy. Ceny w sklepach są trochę niższe niż w Polsce. Chyba że są to produkty importowane to wtedy zapłacimy więcej (większość alkoholi, Pringelsy czy np. jabłka). Tanie są mango, awokado, banany, herbata - czyli coś z czego słynie Sri Lanka.
Jeśli chodzi o jedzenie to ceny też są różne, ale jest taniej niż w Polsce. W lepszych restauracjach za danie główne zapłacimy 25-30 zł, ale gdy jemy w budkach na ulicy to obiad mamy za 4,5 zł. Dania to zwykle ryż lub makaron z dodatkami (kurczak, owoce morza, jajko), warzywami i przyprawami charakterystycznymi dla danego regionu. Dzieci często jedzą rotti, czyli placki z mąki pszennej, najczęściej dla nich podawane z nutellą. Dla nich szukamy też miejsc z pizzą, frytkami czy nuggetsami bo jedzenie lankijskie jest często ostre i raczej nie da ich się przekonać do próbowania nowych rzeczy.
Wieczorem wybieramy się na spacer. Na Sri Lance są piękne miejsca, brak słońca nie odbiera im uroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz