Nadszedł dzień końca
naszej podróży. Stwierdziliśmy zgodnie, że nie ma co w nieskończoność siedzieć
w tych Stanach i warto byłoby pokazać się zarówno w domu, jak i w pracy.
Lot mieliśmy późnym
wieczorem, wiec od rana wybraliśmy się na Manhattan na końcowe zakupy i ostatniego
prawdziwego hamburgera. Po odebraniu bagaży (przechował nam je oczywiście
Victor) pojechaliśmy metrem w stronę lotniska JFK. Mieliśmy kilka godzin do
wylotu więc oczywiście rozbiliśmy ostatni obóz koczowniczy i przesiedzieliśmy
tam trochę czasu.
Lot trwał ponad 8
godzin. Siedzieliśmy rozrzuceni po całym samolocie, ponieważ bilety były
rezerwowane 5 dni wcześniej. Niektórzy mieli szczęście i trafili na fajnych
towarzyszy podróży. Marcin na przykład do dziś utrzymuje kontakt z osobami
poznanymi podczas lotu.
Po wylądowaniu nie
spieszyło nam się by odebrać bagaże. Po miesiącu wysyłania smsów zadzwoniliśmy
do rodziców. Gdy wychodziliśmy z odprawy widzieliśmy tłum ludzi, każdy na kogoś
czekał. Byliśmy w szoku gdy okazało się, że i nas ktoś stamtąd odbierze. Damian
i Paweł stali wśród tłumu trzymając kartkę z naszymi imionami. Niespodzianka na
100%!
Poszliśmy wspólnie na
polskie piwko w Warszawie i pierwszy polski posiłek (kebab). Do Wrocławia
wróciliśmy w nocy Polskim Busem.