Jak tylko wylądowaliśmy w Dubaju o 2 w nocy, wyszliśmy na zewnątrz aby poczuć ciepłe powietrze nadchodzących wakacji. Było okrutnie zimno. Wytłumaczyliśmy sobie to późną porą i wróciliśmy na lotnisko - trzeba było czekać 3 godziny na otwarcie metra. Mieliśmy wykupiony hotel dość blisko lotniska, w starej części miasta (Deira), więc nie było większych problemów z dostaniem się tam.
Jest więc 6 rano, doba hotelowa zaczyna się o 14:00 a my jesteśmy wykoczeńi długim lotem, brakiem snu i ciekawym, ale odczuwalnym w skutkach pobytem na lotnisku w Ukrainie. Na szczęście za drobną opłatą dostaliśmy pokój wcześniej i po czterech godzinach snu byliśmy już gotowi na podbój Dubaju.
Wychodzimy na zewnątrz a tam nadal zimno. Kiepsko. Zaczęliśmy od obiadu. Dzięki temu że nie jesteśmy jeszcze w centrum, ceny w knajpach są bardzo przystępne. Każdy z nas najadł się za około 15 zł. Produkty spożywcze w sklepach nawet tańsze niż w Polsce (woda - 1 zł, mała coca-cola 2 zł), więc jakoś te dwa dni przeżyjemy. Kupiliśmy całodobowy bilet na mpk (20 zł) i metrem ruszyliśmy w stronę znanego na cały świat hotelu w kształcie żagla - Burj Al Arab. Metro jest naziemne, więc widać miasto - wieżowce, ogromne inwestycje i ciągłą rozbudowę. Wysiadamy na docelowym przystanku (nadal jest zimno) i w oddali widzimy żagiel, niby blisko. Rozpoczynamy spacer w jego kierunku, idziemy, idziemy i nadal widzimy żagiel blisko, ale jakoś tak wolno się przybliża. Spacer trwał w nieskończoność, było to jakieś 4 kilometry. Chłopaków bolały szyje od ciągłego obracania głowy za fajnymi furami - za arabkami się nie pooglądają - kobiety w większości są zakryte w całości. W końcu ukazał nam się widok plaży i morza. Było coraz zimnej, więc zrobienie zdjęcia bez bluzy było dużym poświęceniem. Mimo chłodu poczuliśmy wakacje - byliśmy nad morzem!
Drugą częścią dnia miała być sztuczna plaża w kształcie palmy. Nie byliśmy przekonani co do tego czy warto się tam wybrać, obawialiśmy się że wygląda to fajnie tylko z lotu ptaka, ale mieliśmy trochę czasu więc znaleźliśmy przystanek i próbowaliśmy jakoś się tam dostać. Zapytaliśmy o drogę pewnego chłopaka który tak się zaangażował w to żeby nam pomóc (chyba nie wyglądamy na zbyt zorientowanych w czymkolwiek), że po prostu wsiadł z nami i nas tam zawiózł. Jechaliśmy tam tak długo, że zrobiło się ciemno i w końcu nic nie zobaczyliśmy :D
Dubaj jest ogromny, wszędzie jest daleko, a metrem jedzie się sporo czasu. Ale dzięki temu poznaliśmy nowego znajomego - Zeeshan jest z Pakistanu, strasznie miło nam się z nim rozmawiało. Opowiadał o sobie, swojej rodzinie, swoim kraju i pracy w Dubaju. Wypytywał też nas o Polskę, ceny u nas, życie i to czym się zajmujemy. Gdy dojeżdżaliśmy do hotelu zaprosił nas na kolację. Czytaliśmy wcześniej o tym, że ludzie tutaj są bardzo przyjaźni i chętnie pomagają turystom, więc poszliśmy. W knajpie wybrał dla nas tradycyjne dania arabskie (wszystko tu jest bardzo ostre!) i oczywiście za nas zapłacił i nie chciał słyszeć że miałoby być inaczej. Powiedział że jesteśmy w Dubaju gośćmi i to jest jego obowiązek zadbać o to byśmy się tu dobrze czuli. Super!
Po kolacji próbowaliśmy zdążyć na pokaz fontann - dobrze mieć przewodnika który prowadzi cię za rękę - ale i tym razem się spóźniliśmy. Zobaczyliśmy za to najwyższy budynek na świecie - Burj Khalifa.
Oczywiście spóźniliśmy się na ostatnie metro i wracaliśmy do hotelu taksówką. Na szczęście paliwo tu tanie, więc taksówki też tanie. Pożegnaliśmy się z Zeeshanem , podziękowaliśmy za wszystko i wykończeni wróciliśmy do hotelu.
PS. Ale się rozpisałam. Mamo wierzę, że chociaż Ty dotarłaś do końca i przeczytałaś wszystko..
Nie tylko nasza mama czyta Twoje wypociny..;) Pozdrowienia dla Całej Ekipy!
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! Nie tylko mama :) Życzę fantastycznych wrażeń :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo :)
OdpowiedzUsuń