Wyruszyliśmy do Tangalle, to tylko godzina drogi z Mirissa. Na miejscu czekał na nas super dom na wyłączność w którym spędzamy ostatnie 4 dni na Sri Lance. Dom jest 15 minut drogi od centrum i 20 minut na pieszo od plaży. Właściciel wita nas uśmiechem i zimną wodą kokosową.
Wybieramy się autobusem do centrum miasta (poruszamy się głównie tuk-tukami), z czego się bardzo cieszę, bo uwielbiam jeździć autobusami miejskimi. Na Sri Lance jest ruch lewostronny i to by było na tyle z zasad ruchu drogowego. Ciężko przejść przez jezdnię, pasy są, ale nikt nie zatrzymuje się przed pieszymi. Nikt nie ustępuje, każdy jeździ jak chce i dużo trąbi :) W mieście szukamy poczty by wysłać pocztówki. Jemy przy ulicy bułki z warzywami (ostre) i cukrem kokosowym za kilka złotych na wszystkich. Szukamy pamiątek, ale w Tangalle z tym ciężko.
Wracamy do siebie i wybieramy się nad ocean. Plaże są puste, szerokie, ale fale są tak ogromne, że dzieci wchodzą tylko po kostki.
Wieczorem nasz właściciel robi nam pyszną kolację z krewetek. Dobrze nam tu.
W ostatni wieczór wybieramy się na kolację do restauracji Mango Shade - najlepsze rotti jakie jedliśmy, gdzie podpisujemy się na ścianie. Po kolacji, około godziny 21:00 jedziemy na plaże szukać żółwi. Jest ciemno, idziemy plażą 800 m, świecąc czerwoną latarką (żółwie boją się jasnego światła) i znajdujemy wielkiego żółwia, który składa jaja w dziurze w piasku (około 50-150 jaj). Po tym czasie zasypuje dziurę piaskiem i zmęczony próbuje się wydostać i wejść do oceanu. Trwa to około 2-3 godzin. Po kilku tygodniach z jaj wykluwają się małe żółwiki które też kierują się w stronę wody. Jesteśmy w domu przed północą. Warto było.
Wyjeżdżamy z Tangalle wypoczęci i zadowoleni. Ostatnią noc na Sri Lance spędzamy w mieście Negombo - blisko lotniska.